Leki

– Sprzedawcy leków w 2009 roku zamierzali wystosować pozew zbiorowy przeciwko Skarbowi Państwa w odpowiedzi na rozporządzenie ministra zdrowia w sprawie listy leków dopuszczonych do sprzedaży w ich placówkach. Ich zdaniem, nowe przepisy były pełne wad, które świadczyły albo o niekompetencji urzędników, albo zbyt silnych wpływach konkurencyjnego lobby aptekarzy.

– Naczelna Rada Aptekarska chciała zmiany przepisów, tak, aby zlikwidować punkty apteczne. Rada uważała, „że jedynym podmiotem, który spełnia wymagania niezbędne do prowadzenia obrotu detalicznego produktami leczniczymi, zgodnego z funkcjonującymi w Unii Europejskiej normami, jest apteka ogólnodostępna”. Punkty apteczne jednak są niezbędne w małych miejscowościach na terenach wiejskich, gdzie nie opłaca się prowadzenie apteki ogólnodostępnej.

Punkt apteczny to placówka, która według prawa farmaceutycznego może funkcjonować jedynie na terenie wiejskim, o ile nie jest tam już prowadzona apteka ogólnodostępna. Punkt może oferować ograniczony asortyment produktów leczniczych, np. z wyłączeniem leków bardzo silnie działających, a listę taką określa w rozporządzeniu minister zdrowia. Kierownikiem placówki może być farmaceuta z rocznym stażem lub technik farmaceutyczny, posiadający trzyletni staż pracy w aptekach ogólnodostępnych. Likwidacja punktów aptecznych oznacza więc dyskryminację wsi i kolejny krok do wygaszania małych miejscowości.

– Za leki francuskiej firmy Servier Polska pacjenci zmuszeni byli do płacenia nawet dziesięć razy więcej niż kwota, za którą kupowały je szpitale. Odpowiadali za to urzędnicy ministerstwa zdrowia, którzy umieszczając produkty tej firmy na liście leków refundowanych, wynegocjowali tak niekorzystne dla budżetu państwa i pacjentów ceny. Według obowiązującego wtedy prawa nie było obowiązku raportowania cen leków przez szpitale, urzędnicy więc mogli w ogóle nie orientować się w rynkowych cenach leków.

– Rozporządzeniem ministra zdrowia z dnia 24 stycznia 2011 roku, apteki nie mogą destylować wody, ponieważ leki wyprodukowane za pomocą takiej wody nie są refundowane. Oznacza to, że apteki zmuszone zostały do kupowania wody destylowanej w koncernach farmaceutycznych.

– Od 2012 roku leki refundowane można kupić tylko w aptece, która podpisała umowę z NFZ. To pomysł Ministerstwa Zdrowia na gwarancję równego dostępu do leków. W umowach, które podpisywano z aptekarzami zapisano, że NFZ może nałożyć na aptekę karę sięgającą 5-10% kwoty refundacji (od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych) np. za to, że apteka sprzedała lek na podstawie źle wypełnionej recepty. To może doprowadzić nawet do bankructwa aptek.

– Początek 2012 roku pokazał bałagan jaki panował w NFZ w związku z receptami. Wprowadzono nowe, 22 cyfrowe numery recept. Lekarze, którzy aktualizowali swoje oprogramowanie, nie mogli drukować recept, bo NFZ nie zdążył przydzielić im nowej numeracji. A ci, którzy wystawiali recepty na starych drukach, robili to niezgodnie z przepisami. Pacjent z taką receptą mógł w ogóle nie kupić leku, ponieważ apteki, które pracowały na nowym oprogramowaniu, miały problemy z zarejestrowaniem druku ze starym numerem w systemie. Jednak początek roku to nie tylko zamieszanie z receptami. Wiele lekarzy nie otworzyło swoich gabinetów z powodu nie podpisanych kontraktów z NFZ.

– Odchodząc z resortu zdrowia minister zdrowia Ewa Kopacz odebrała cukrzykom refundację pasków do glukometrów. Minister zdrowia wyjaśniła, że „pacjenci w większości nadużywali samokontroli w zakresie pomiaru cukru we krwi, a płacił za to resort”. Opakowanie, które na receptę kosztowało około 3 złotych, po cofnięciu refundacji kosztowało około 30 zł.

– Jako minister zdrowia Ewa Kopacz odpowiedzialna też jest za refundowanie przestarzałej metody leczenia wirusowego zapalenia wątroby typu B. Refundowana lamiwudyna dla niektórych chorych jest wręcz szkodliwa, ponieważ 75% osób leczonych tym lekiem po 5 latach dochodzi do mutacji wirusa. Część chorych kupowała więc nowsze i bezpieczniejsze leki za własne pieniądze, ale nie wszystkich było na to stać. Leczenie WZW typu B lamiwudyną było więc o wiele kosztowniejsze niż refundacja nowoczesnego leku. Konsekwencją jest konieczność finansowania późniejszych powikłań, terapii skojarzeniowych, a nawet przeszczepu wątroby.

– W 2011 roku Ministerstwo Zdrowia obniżyło limity refundacji dla 1055 leków, natomiast podwyżek dokonano w 299 przypadkach. Ceny niektórych medykamentów uległy obniżce, jednak było ich zdecydowanie mniej. Wzrosły m.in. ceny lekarstw na raka, cukrzycę, astmę, dla osób po zawale, przebytym udarze czy z chorobą tętnic. Ponad dwukrotnie podrożały lekarstwa dla osób z zaburzeniami psychicznymi, jak schizofrenia.

– Przez zaniedbania Ministerstwa Zdrowia chorzy na raka płuc musieli czekać na leki tygodniami, a część leków nie była w ogóle dostępna. Ministerstwo Zdrowia, wprowadzając ustawę refundacyjną, nie zdążyło na czas przygotować wszystkich przepisów dotyczących leczenia raka płuc. W efekcie powstał taki galimatias prawny, że najbardziej standardowe, podstawowe leki na raka płuc były traktowane jak niestandardowa chemia. W przypadku każdego pacjenta lekarz musiał kilkakrotnie wypełnić 7-8 stron dokumentów. I czekać na zgodę konsultanta i NFZ na zastosowanie terapii. Wystarczyła najdrobniejsza pomyłka, a dokumenty wracały i procedura znowu się wydłużała.

Nowe przepisy sprawiły też, że chorzy nie mieli dostępu do jednego z podstawowych leków na raka płuc. Ministerstwo nie dogadało się z producentem i w efekcie lek nie był praktycznie dostępny w Polsce. Ministerstwo Zdrowia wprowadziło też dodatkowy wymóg: przed zastosowaniem niektórych leków trzeba przeprowadzić badanie genetyczne nowotworu, które w Polsce trwa bardzo długo.

– 1 marca 2012 roku weszła w życie nowa lista leków refundowanych. Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz poinformował, że na nowej liście leków refundowanych znalazło się 216 nowych pozycji. Według farmaceutów to fikcja. W przeważającej ilości za nowe medykamenty uznano specyfiki już refundowane, ale w większych opakowaniach. Na przykład lek na nadciśnienie był refundowany w pudełkach po 28 tabletek. Na listę wprowadzono dokładnie ten sam lek, tylko w innym opakowaniu. Ministerstwo zdrowia chwaliło się też, że ceny leków zmalały, jak się okazało tylko niektórych i tylko o kilkanaście groszy.

bartosz-arlukowicz-leki

– Mimo gotowości do rozmów firm farmaceutycznych resort zdrowia nie podjął negocjacji i chorzy na alzheimera za długo działające plastry, które pozwalają zastąpić zwykłe tabletki zapłacili więcej – 270zł. Na poprzedniej liście refundacyjnej kosztowały 90zł. Plastry dla chorych na alzheimera zdrożały 1 stycznia 2012 roku. 10 dni później ich producent złożył w ministerstwie Bartosza Arłukowicza wniosek o zmianę decyzji cenowej. Przez prawie trzy miesiące, nie doszło do żadnych rozmów na ten temat. Ze strony resortu nie było żadnego odzewu – mimo że do ministerstwa w lutym i marcu 2012 roku trafiło jeszcze siedem oficjalnych pism. W sumie producent 8 razy próbował skłonić urzędników resortu do rozmów na temat plastrów.

Prezes Polskiego Towarzystwa Alzheimerowskiego informował, że z terapii przy użyciu plastrów musiało rezygnować aż 70% chorych na alzheimera, którzy wymagali podawania leku właśnie w ten sposób. Z około 300 tysięcy chorych na alzheimera w Polsce leczenia plastrami wymagał mniej więcej co trzeci. To osoby, które nie mogą przyjmować tabletek albo np. z powodu urojeń odmawiają ich przyjmowania. Plastry ułatwiały opiekę i dawały kontrolę nad chorym. Pozwalały unikać wielu objawów niepożądanych, pozwalały opiekunom podawać w regularny sposób lek.

– CBA prowadziło śledztwo w Ministerstwie Zdrowia, w sprawie korupcji przy wprowadzaniu na listę leków refundowanych preparatu dla dzieci ze skazą białkową. Doniesienie w związku ze sprawą w złożyło Stowarzyszenie Lekarzy Praktyków. Zastanawiający był drastyczny wzrost ceny Nutramigenu 1 i 2 w momencie wejścia na listę leków refundowanych, dopłata NFZ do preparatu wzrosła ponad dwukrotnie w wyniku czego pacjent zapłacił mniej, ale państwo dokładało więcej.

– Ministerstwo Zdrowia wydało 1,8 mln złotych tylko przez pierwsze trzy miesiące 2012 roku na refundację leku, który był dostępny bez recepty. Chodziło o Furaginę, a leku nie można było skreślić z listy refundacyjnej, która obowiązywała przez dwa lata. Jedynym rozwiązaniem było przeczekanie do wydania nowej listy leków refundowanych.

– Ministerstwo Zdrowia nakazało lekarzom, by przed przepisaniem antybiotyku ze zniżką wykonywali tzw. antybiogram, wykazujący działanie danego antybiotyku na bakterię. Badanie ma potwierdzić, że lekarz prawidłowo zdiagnozował chorobę i zasadnie przepisuje antybiotyk. Jednak na wynik badania trzeba czekać kilka dni, a bardzo często antybiotyk trzeba podać natychmiast. Jeśli jednak lekarz przepisze go ze zniżką, bez wykonania antybiogramu, grozi mu kara finansowa nakładana przez NFZ. Głównym powodem wprowadzenia nowego przepisu wydawało się być ograniczenie środków na refundację antybiotyków, która z roku na rok się zwiększała.

– Od 1 stycznia 2012 roku obowiązywała nowa ustawa refundacyjna, której przepisy mówiły, że przedsiębiorcy naliczają sztywne marże od limitu tj. najtańszego leku w danej grupie leków refundowanych oraz nie mogą stosować żadnych zachęt w sprzedaży leków, w tym m.in. programów lojalnościowych. Na finansach aptekarzy odbijał się też fakt, że nie mogli informować pacjentów o upustach, rabatach i ofertach specjalnych na leki sprzedawane bez recepty, chociaż np. drogerie, które sprzedają część podobnych produktów, robiły to bez przeszkód. Ustawa znowelizowała prawo farmaceutyczne i zabroniła w ogóle reklamować się aptekom. Kara za złamanie zakazu to 50 tys. zł.

Zakaz reklam powoduje, że oferta apteki nie jest dostępna dla pacjenta i nie jest mu znana. Równocześnie, przy spadających obrotach i przy spadających marżach, apteki mają mniej mechanizmów, aby konkurować pomiędzy sobą. Zakazano również prowadzenia różnego rodzaju programów zdrowotnych, które też z punktu widzenia pacjenta były bardzo cenne, bo obniżały koszty leczenia.

– Na listę refundacyjną trafił w końcu 2012 roku Fingolimod, nowoczesny preparat dla osób chorych na stwardnienie rozsiane. Jednak przez opieszałość Narodowego Funduszu Zdrowia chorzy nie mieli dostępu do tego leku. NFZ nie wydał koniecznych decyzji i kurację pacjenci mogli rozpocząć dopiero pod koniec lutego 2013 roku.

– Ministerstwo Zdrowia omal nie doprowadziło do upadku firmy istniejącej na rynku od 1990 roku, produkującej pasty i plastry borowinowe, sprzedawane głównie do uzdrowisk. Firma Biochem z Bochni od początku istnienia posiadała certyfikat rejestracyjny i zezwolenie na wytwarzanie produktu leczniczego i pozwolenie na dopuszczenie do obrotu, podlegała nadzorowi Głównego Instytutu Farmaceutycznego. W październiku 2012 roku minister zdrowia wydał rozporządzenie, w którym dopuszczał do refundacji tylko te produkty, które wytwarzane były z borowiny pobieranej na terenie uzdrowisk. Biochem pobierał surowiec z Czarnego Dunajca, który dopiero ubiegał się o status uzdrowiska.

Paradoks tej sytuacji polegał na tym, że właściwości lecznicze borowiny z Dunajca zostały zweryfikowane w procesie rejestracji produktu leczniczego. Potwierdzały to też liczne certyfikaty i badania, także te wydane przez Ministerstwo Zdrowia. Produkty Biochemu, spełniając wymogi obowiązujące dla produktu leczniczego, poddane też były znacznie ostrzejszym rygorom niż borowina pochodząca z uzdrowiska. Firma musiała zwolnić połowę swoich pracowników, ponieważ uzdrowiska zmuszone były kupować inną tańszą, bo refundowaną borowinę z praktycznie jednego źródła.

– NFZ płacił mniej niż do tej pory za leki dla osób z przewlekłą białaczką i szpiczakiem mnogim, w ramach chemioterapii niestandardowej. Szpitale zaczęły więc rezygnować z kosztownego leczenia, aby się nie zadłużać. Ta była zmiana to efektem nowej wyceny leków, którą Ministerstwo Zdrowia zamówiło w Agencji Oceny Technologii Medycznych.

– W aptekach brakowało leków przeciwzakrzepowych, na padaczkę, preparatów obniżających poziom cholesterolu, dysków dla astmatyków, a nawet insuliny dla cukrzyków i pasków do glukometrów. Producenci je reglamentowali z obawy, że leki zamiast do pacjentów są sprzedawane za granicę. Producenci zauważyli, że ich leki, które były dużo tańsze w Polsce niż w innych krajach europejskich, były skupowane od aptek i wywożone z dużym zyskiem za granicę. Taka sytuacja miała miejsce, ponieważ nie było wystarczającego nadzoru państwa nad lekami, które były wywożone. Dopiero w tej krytycznej sytuacji rząd zaczął pracować nad zmianą prawa farmaceutycznego.

– Podczas rządów Platformy Obywatelskiej miała miejsce masowa akcja zagranicznych hurtowni leków, które przez kilka ostatnich lat wykupywały tanie lekarstwa w naszym kraju i wywoziły je do Niemiec i innych krajów UE, gdzie sprzedawano je o wiele drożej. Wywiezione z Polski leki warte były ok. 5 mld zł. Konsekwencją tzw. afery lekowej był brak wywiezionych do Niemiec leków, były za to droższe zamienniki, które zmuszeni byli kupować polscy pacjenci.

Tej sytuacji winni byli m.in. urzędnicy z ministerstwa zdrowia, którzy dali możliwość interpretacji prawa pozwalającej na wywóz leków. Sprzedaż hurtowa leków ma ustawowo określoną sztywną marżę wysokości 5%. Jednak dyrektorzy w Ministerstwie Zdrowia wydali interpretację, stwierdzającą, że kiedy hurtownia sprzedaje leki za granicę, nie jest to już sprzedaż hurtowa i sztywna marża nie obowiązuje.